— Niby latam! Pies by tam buty zdzierał. Trzeba list do jakiego dworu odnieść, to szukam furmanki. Jest — dobrze, nie — to czekam. Papier nie kwiatek, nie uschnie.
— A jak pilno?
— Mnie nie pilno, chyba karman pusty.
— Dużo miewacie listów na wsie?
— Czort liczył. Toć wszystkich nie odnoszę, tylko te, co napisane, żeby przez posłańca wyprawić i co panowie sobie z poczty każą do domu dostawiać, za kwitem, zakaźne, strachowe.
— Dobrze ci za drogę płacą?
— Ot, bzdura. Czasem kopiejek dadzą, a czasem kaszy. Ja temu z Uściąża powiedział w tamtą niedzielę, że ja nie wróbel, żeby on mnie kaszę sypał. Z Polanówki dobry szlachcic: wczoraj rubla za list rzucił.
— Rubla! — zawołała wzruszona Chawa. Toć do Polanówki nie ma mili drogi.
— Sześć wiorst. Łyknął sobie człowiek parę stakanków, poczhalterowi się sprzeciwił, poczhalter w szeję, ja jego wyrugał. Mówił co mnie odprawi — sobaka. No już poczta niedaleko, Żydy wysiadać.
Chawa zeskoczyła.
— Bóg zapłać — rzekła.
— Co, psia wiaro, ja do twego boga mam iść po zapłatę? Złotówkę dawaj.
Strona:PL Chawa Rubin.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —