— Franek, ty oszalał. Za kawałeczek drogi złotówkę!
— Jak dziesięciu kopiejek nie położysz, kawał ryby sobie ukroję.
To mówiąc, wyjął nóż, gotów do spełnienia groźby.
— Szelma, co robisz! — krzyknęła rozpaczliwie Żydówka — masz, masz, zbóju.
Wyrzuciwszy jesiotra i ściągnąwszy opłatę od Mośka, Franek gwiżdżąc pojechał dalej. Chawa ze swym ładunkiem na plecach pośpieszyła tą samą drogą i zwróciła się w aleję ku Instytutowi Maryjskiemu. Tam najpewniej spodziewała się sprzedać. Zaraz na wstępie jednak spotkał ją zawód. Gospodyni bowiem objaśniła ją, że wszystkie artykuły żywności nabywa tylko większemi partyami i że kilkanaście lub kilka jesiotrów chętnieby wzięła, ale jeden nie przedstawia dla niej żadnego użytku.
Opuszczając Instytut, Chawa się rozpłakała. A jeżeli wszędzie odmówią? — pomyślała. Ryba długo czekać nie może. Wlokła się przez ulicę z jesiotrem na plecach, w nadziei, że kto z przechodniów ją zaczepi. Gapiów zgromadziło się dużo, ale nikt nie zatargował. Wreszcie jakiś niemłody jegomość, przystanąwszy, zapytał:
— Dla kogo to?
— Na sprzedaż — odrzekła Chawa.
Strona:PL Chawa Rubin.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —