Stał więc nagi przy sośnie, co o każdej porze
Równą nosiła barwę w różnobarwym borze.
Dąb, w czystym polu stojąc wyniosły,
Gardził drzewkami, co w kupie rosły
l, widząc siebie być mocnym,
Urągał wiatrom północnym.
Tymczasem nadeszły burze,
Grożąc wzburzeniem naturze,
I, wszystko ścieląc pomiotem,
Wywrócily dąb z łoskotem.
Drzewka przez wzajemne wsparcie
Przetrwały wichrów natarcie.
Łatwiej fortuny cios zniesie srogi,
Komu przyjaciel pozostał drogi.
Dwie soslenki w ciemnym borze
Zaczęły sie kluć ku górze,
A jedna z nich, jakby strzała,
Prędko w górę wyleciała.
„Siostrzyczko! czego tak nizko?
„Ja. już prawie nieba blizko!
„Pójdź, a bądź ze mną wesoła!“
Sosienka z góry zawoła:
„Niech cię nie łudzą powaby!
„Źle być w górze, gdy kto słaby:
„Łatwo wiatry zwalą sosnę,
„Niech ja raczej nisko rosnę.“