Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś w błędzie co do jego fachu.
— Bynajmniej. Znamy go od lat kilkunastu; zawsze do nas zajeżdża.
— Ha! w takim razie, ja się pomyliłem. Pani Oldmore?... I to nazwisko jest mi znane. Daruj mi ciekawość, ale chciałbym wiedzieć, czy to moja znajoma.
— Jest to osoba niemłoda, bezwładna. Jej mąż był niegdyś merem w Glocester. Ona zawsze do nas zajeżdża.
— Dziękuję za informacye. Widzę, że to kto inny. Nie znam tej pani...
Gdyśmy szli na górę, mój przyjaciel szepnął:
— Wiemy już, że osoba, która interesuje się losem sir Henryka, nie stanęła w tym hotelu. Choć go śledzi, jednak boi się być śledzoną. Jest to fakt bardzo znamienny. Ale... cóż to się stało?...
Gdyśmy weszli na pierwsze piętro, naprzeciw nam wybiegł sir Henryk, widocznie wzburzony. W ręku trzymał stary but.
— Drwią sobie ze mnie w tym hotelu! — wołał — ale nauczę ich rozumu! Jeżeli but się nie znajdzie, popamiętają mnie tutaj!
— Szuka pan wciąż buta?
— Tak, ale nie puszczę tego płazem!
— Wszak pan mówił, że but był żółty?
— Tak; wzięli mi naprzód żółty, a teraz czarny. Miałem tylko trzy pary: nowe żółte, stare czarne i te oto lakierki. Wczoraj zniknął jeden od żółtej pary, a dziś jeden od czarnej. No, i cóż? Znalazłeś go? Mów.
Przed nami stał wystraszony posługacz, Niemiec.
— Nie znalazłem — odparł głosem drżącym. — Szukałem wszędzie, ale zginął bez śladu...