Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

— W razie konieczności, stawię się natychmiast, ale teraz mam ważną sprawę i nie mogę opuścić Londynu. Przedstawiciel pierwszorzędnego rodu jest trapiony przez łotra i wyzyskiwacza. Muszę zapobiedz skandalowi.
— Może mi pan kogo poleci na swoje miejsce?
Holmes położył mi rękę na ramieniu.
— Jeżeli mój przyjaciel zechce panu towarzyszyć — rzekł — to nikomu nie mógłbyś pan tak zaufać, jak jemu.
Propozycya zaskoczyła mnie zupełnie znienacka. Zanim jednak zdążyłem odpowiedzieć, Baskerville wyciągnął do mnie rękę.
— Mam nadzieję, że mi pan tego nie odmówisz — rzekł. — Gdybyś pan chciał wyświadczyć mi tę łaskę, będę panu wdzięcznym do końca życia.
Nęciły mnie zawsze niezwykłe przygody, a w dodatku pochlebiała mi skwapliwość, z jaką sir Henryk przyjął tę propozycyę.
— Pojadę z przyjemnością — odparłem.
— I będziesz mi donosił o wszystkiem — rzekł Holmes. — Gdy przyjdzie kryzys, co jest nieuniknionem, wskażę ci, jak masz postąpić. Sądzę, że za dni kilka będziesz gotów do drogi.
— Mogę jechać w sobotę — oświadczyłem.
— A więc spotkamy się o godzinie 10-ej minut 30 na dworcu Waterloo — rzekł sir Henryk.
Nagle wydał okrzyk zdziwienia. Podbiegł do łóżka, schylił się i z pod nocnej szafki wyobył but żółty.
— Mam moją zgubę! — zawołał.
— Oby wszystkie przykrości zostały równie szybko usunięte — życzył mu Sherlock Holmes.
— To jednak dziwna! — zauważył doktor Morti-