Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc obie moje nici zerwane — rzekł Holmes. — Nic mnie tak nie podnieca, jak niepowodzenie. Musimy szukać innej drogi.
— Pozostaje jeszcze dorożkarz, który woził nieznajomego.
— Telefonowałem do biura policyi, aby dowiedziano się o jego nazwisku. Ktoś dzwoni. To może odpowiedź?
Było to coś więcej. Do pokoju wszedł dorożkarz we własnej osobie.
— Doniesiono mi z policyi, że ktoś, mieszkający pod tym adresem, wypytuje o Nr. 2704 — rzekł ów człowiek o twarzy dobrodusznej. — Jeżdżę już siedem lat i nikt na mnie nigdy skargi nie wnosił, więc bardzo mnie to zadziwiło i przyjechałem, żeby się dowiedzieć, co pan ma przeciwko mnie.
— Nie mam przeciwko wam nic zgoła, mój przyjacielu — odparł Holmes — a właściwie mam dla was pół suwerena, jeżeli potraficie odpowiedzieć jasno i dokładnie na moje pytania.
— Dzisiaj widocznie dobry dzień — szepnął dorożkarz. — Czem panu mogę służyć?
— Przedewszystkiem podaj mi swój adres, na wszelki wypadek.
— John Clayton, Turpey-Street Nr. 3. Stoję z dorożką na Shipley-Yard, w pobliżu dworca Waterloo.
Sherlock Holmes zapisał to sobie.
— A teraz, Clayton, powiedz mi wszystko, co wiesz, o panu, który stał pod tym domem o dziesiątej rano, a potem kazał ci jechać za dwoma gentlemanami przez Regent-Street.
Dorożkarz spojrzał na niego ze zdziwieniem.