Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż ja panu mam mówić, kiedy pan sam wie wszystko — odparł. — Ten pan powiedział mi, że należy do policyi, że jest detektywem, i kazał milczeć.
— Mój przyjacielu, sprawa jest bardzo ważna, i możesz się znaleźć w trudnem położeniu, jeśli zachowasz to, co wiesz, dla siebie — rzekł Holmes. — A więc ten pan ci mówił, że jest detektywem?
— Tak, proszę pana.
— A kiedy ci to powiedział?
— Wysiadając z dorożki.
— Czy wymienił swoje nazwisko?
— Tak.
Holmes rzucił mi tryumfujące spojrzenie.
— To było bardzo nieostrożnie — rzekł. — Jak się nazywa?
— Sherlock Holmes.
Nigdy jeszcze nie widziałem mojego przyjaciela tak zdumionym. Spuścił głowę i milczał. Wreszcie wybuchnął śmiechem.
— A to szczwany lis! Zadrwił sobie ze mnie. Lubię takich! Powiedział, że się nazywa Sherlock Holmes?
— Tak.
— Dobrze. Powiedz mi teraz, w którem miejscu wsiadł do dorożki i co było potem?
— Zawołał na mnie o wpół do dziesiątej na Trafalgar Square. Powiedział odrazu, że jest detektywem i ofiarował mi dwie gwinee, jeżeli przez cały dzień będę spełniał jego rozkazy i o nic pytać nie będę. Zgodziłem się chętnie. Naprzód pojechaliśmy pod hotel Northumberland i czekaliśmy tam, aż dwóch gentlemanów wyszło. Wsiedli do dorożki. Jechaliśmy za nimi; wysiedli gdzieś tutaj w pobliżu.