Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

— To Baskerville Hall — oznajmił.
Pan tej rezydencyi, z roziskrzonemi ocozyma przyglądał się swojej siedzibie.
W parę minut potem wjeżdżaliśmy już w pałacową bramę, staroświecką, sklepioną; po chwili ukazał nam się gmach, przebudowany za południowo-afrykańskie złoto sir Karola.
Turkot kół zamierał na zwiędłych liściach, stare drzewa tworzyły tunel nad naszemi głowami. Baskerville drgnął, widząc tę aleję.
— Czy to było tutaj?... — spytał półgłosem.
— Nie; Aleja Wiązów jest po drugiej stronie — objaśnił go doktór Mortimer.
— Nie dziw, że stryj miewał złe przeczucia. Ten liściasty tunel może najodważniejszego człowieka przejąć strachem. Oświecę go lampami elektrycznemi. Za pół roku ten dziedziniec będzie nie do poznania.
Minęliśmy ciemną aleję, i szerokim, wzniesionym podjazdem zajechaliśmy przed pałac.
Środkowy korpus ozdobiony był wspaniałym portykiem; po bokach wznosiły się wieże, średniowieczne, zębate, ze strzelnicami.
— Witaj nam, sir Henryku! Witaj w domu swych przodków w Baskerville-Hall!
Z temi słowami pod portyk wyszedł mężczyzna wysoki, blady, i otworzył drzwiczki amerykana. Po za nim stała kobieta; pomagała mu wyjmować kuferki.
— Pozwoli pan, że, nie zsiadając, odjadę do domu — rzekł doktor Mortimer. — Czeka na mnie żona.
— Jakto? Nie chce pan zostać na obiad?
— Chętniebym został i oprowadził pana po tej rezydencyi, ale Barrymore spełni to lepiej odemnie. Mu-