Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

upomina się o zdobycz. Słyszałem ten głos parę razy, ale nigdy jeszcze tak wyraźnie, jak dzisiaj.
Dokoła nie było widać żadnego żywego stworzenia.
— Jesteś pan człowiekiem wykształconym. Wszak pan nie wierzysz w przesądy? Jakże pan tłómaczy sobie te głosy? — spytałem.
— Stwardniałe błoto, pękając, wydaje czasem takie jęki — odparł.
— Nie, nie; to był głos żywego stworzenia.
— Czyś pan kiedy słyszał wabienie błotnego ptaka, zwanego bąkiem?
— Nie.
— To okaz, zaginiony już, ale przetrwał może tutaj. Wszystko możliwe na takich bagnach. Nie zdziwiłbym się, gdyby ten głos był wabieniem ostatniego bąka w Europie.
— Bądź co bądź, w życiu mojem nie słyszałem podobnego dźwięku.
— Tak, to pustkowie zawiera dużo dziwnych rzeczy. Spojrzyj pan na to wzgórze. Co pan dostrzegasz?
Cały stok był usiany okrągłemi, foremnemi kamieniami.
— Co to takiego? — spytałem.
— To siedziby naszych czcigodnych przodków. Człowiek przedhistoryczny zaludniał gęsto te bagna, a ponieważ od tych czasów nikt tu nie mieszkał, ich jaskinie pozostały nietknięte. Widzi się tam łoża, stołki, misy...
— Z jakiej epoki?
— Neolitycznej zapewne.
— Cóż ci ludzie robili?
— Paśli trzody na stokach gór, osuszali bagna,