Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

biony piesek: wybiegł na bagno i już nie wrócił. Starałem się go pocieszyć, dowodząc, że się odnajdzie, ale przypomniał mi się źrebak, który w moich oczach zatonął w błotach Grimpen-Mire. Wątpię, czy doktor zobaczy już swego ulubieńca.
— Wszak pan zna tu wszystkich? — zagadnąłem doktora.
— Zdaje mi się — odparł.
— Czy nie mógłby mi pan wymienić kobiety, której inicyały są: L. L.?
Szukał w pamięci.
— Nie — rzekł wreszcie. — Jest tu wprawdzie kilka rodzin cygańskich, o których nic nie wiem, lecz znam wszystkich farmerów i obywateli okolicznych z imienia i nazwiska. Poczekaj pan... — rzekł nagle. — Jest Laura Lyons — inicyały L. L., ale ona mieszka w Coombe-Tracey.
— Kto to taki? — spytałem.
— Córka starego Franklanda.
— Jakto? Więc ten dziwak ma córkę?
— Ma. Wyszła za artystę, nazwiskiem Lyons, który przybył tu dla malowania okolicy. Opuścił żonę, choć mówią, że i ona nie jest bez winy. Ojciec wyparł jej się. Biedna kobieta ma ciężkie życie...
— Z czegóż się utrzymuje?
— Stary Frankland płaci jej pewną kwotę miesięcznie, ale nie dużo, bo jego własne interesy są zagmatwane. Niepodobna było jej opuścić i dać jej się zmarnować zupełnie. Kilka osób z sąsiedztwa postarało się dostarczyć jej uczciwego zarobku. Stapleton, sir Karol, no i ja wreszcie zrobiliśmy dla niej, co się dało. Kupiono jej maszynę do pisania, i w ten sposób zarabia.