Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedziałam istotnie, że sir Karol uczynił Stapletona swoim jałmużnikiem, więc uwierzyłam tym słowom.
— Czy pani kiedy pisała do sir Baskervilla, prosząc go o widzenie się na cztery oczy? — ciągnąłem dalej.
Pani Lyons poczerwieniała.
— Dziwne to pytanie... — rzekła, udając obrażoną.
— Przykro mi, ale muszę je powtórzyć.
— A więc — nie; nie wyznaczałam mu nigdy spotkań.
— Ani w dzień śmierci sir Karola?... — rzekłem z naciskiem.
Rumieniec znikł z jej twarzy, w jednej chwili zbladła śmiertelnie. Usta jej poruszyły się bezdźwięcznie, wyszeptała „nie” tak cicho, że domyśliłem się raczej, niż usłyszałem to słowo.
— Zapewne pamięć zawodzi panią... — rzekłem — bo mógłbym nawet przytoczyć jeden ustęp z jej listu, a mianowicie: „Proszę i zaklinam, abyś pan ten list spalił i stawił się przy furtce o dziesiątej wieczorem”.
Była blizką omdlenia, zapanowała jednak nad sobą.
— Więc już niema w Anglii gentlemenów!... — szepnęła z goryczą.
— Pani krzywdzisz pamięć sir Karola — rzekłem. — On ten list spalił, ale można odczytać list nawet po spaleniu... Czy pani przyznaje się do tych słów?
— Tak, napisałam je! — zawołała nagle — napisałam. Nie potrzebuję się zapierać! Nie mam powodu wstydzić się. Chciałam prosić sir Karola o pomoc. Sądziłam, że mi jej udzieli po rozmowie na cztery oczy i dlatego prosiłam go, żeby stawił się u furtki.
— Ale czemu o takiej godzinie?...
— Bo dowiedziałam się właśnie, że wyjeżdża na-