Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

— Istotnie. Ale poczekaj.
Wskoczył na krzesło, i trzymając świecę w lewej ręce, prawą osłonił szeroki kapelusz i włosy.
— Chryste Panie! — zawołałem.
Z ram obrazu wyłoniła się twarz Stapletona...
— Ha! spostrzegłeś wreszcie! — rzekł Holmes. — Moje oczy są przyzwyczajone do badania samych twarzy, bez akcesoryj toaletowych. Pierwszą zaletą detektywa jest poznawać ludzi pod przebraniem.
— Ależ to nadzwyczajne! — mówiłem, nie mogąc ochłonąć z podziwu. — Ten obraz mógłby być jego portretem!
— Tak, to fizyczny dowód atawizmu i moralnego podobieństwa. Studya nad portretami rodzinnymi mogą nas przejąć wiarą w wędrówkę dusz. Ten człowiek jest z rodu Baskervillów, to nie ulega wątpliwości.
— I dlatego dybie na sukcesyę...
— Naturalnie. Portret wypełnił lukę w moich poszukiwaniach. Trzymamy go. Watson! gotów jestem założyć się, że jutro wpadnie w moje sieci, tak, jak motyle, za którymi sam się ugania. Wezmę go na szpilkę i dołączę do mojej kolekcyi zbrodniarzy.
Wybuchnął śmiechem, co mu się rzadko zdarzało.
Nazajutrz wstałem bardzo wcześnie, ale Holmes już mnie wyprzedził. Był ubrany do wyjścia.
— Mamy cały dzień swobodny — mówił, zacierając ręce z radości. — Sieci już zastawione, brakuje tylko motyla.
— Czy już wychodziłeś?
— Wysłałem do Princetown wiadomość o śmierci Seldona. Mam nadzieję, że nikt z was nie będzie niepokojony w tej sprawie. Porozumiałem się już także z wiernym Cartwrightem; krążył około mojej nory, jak