Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Stąpałem powoli, na palcach; zgięty wpół, doszedłem do miejsca, skąd było widać okno jadalni.
Przy okrągłym stole siedziało dwóch mężczyzn: sir Henryk i Stapleton.
Byli zwróceni do mnie profilem. Obaj palili cygara i popijali kawę. Przed nimi stała butelka z winem. Stapleton rozprawiał żywo, baronet był blady i roztargniony. Może trapiła go myśl o samotnym powrocie przez to fatalne trzęsawisko.
Po chwili Stapleton wstał i wyszedł z pokoju. Sir Henryk wypił haust kawy i zaciągnął się dymem cygara. Usłyszałem skrzypniecie drzwi i chrzęst żwiru: ktoś szedł po drugiej stronie muru. Wyjrzałem ostrożnie i zobaczyłem naturalistę. Stąpał powoli, zakradał się jakby, wreszcie stanął u drzwi bocznej oficyny. Klucz zazgrzytał w zamku, po chwili doszedł mnie dziwny odgłos, jakby warczenia. Stapleton zabawił parę minut i wrócił do domu. Widziałem, jak wszedł do pokoju, w którym pozostawił był sir Henryka.
Wróciłem do moich towarzyszów, aby zdać raport Holmesowi.
— A więc powiadasz, że dama jest nieobecna? — pytał, wysłuchawszy mnie do końca.
— Niema jej w jadalnym pokoju.
— We wszystkich innych pokojach ciemno? Gdzie też się ukrywa?...
Nad trzęsawiskiem unosiły się białe opary; księżyc, świecący jasno na niebie, nie zdołał ich rozproszyć. Cała okolica wydawała się posypana śniegiem.
— Przeklęta mgła! — mruczał Holmes. — Ogarnie nas niebawem, a wtedy wszystko stracone. To jedno może mi szyki pomieszać. Ale mam nadzieję, że nie