Skończyłem w dwudziestym drugim roku życia studja w Getyndze. Zamiarem mego ojca, ministra przy Elektorze ***, było, abym zwiedził najważniejsze kraje w Europie. Chciał mnie następnie powołać do siebie, zatrudnić w urzędzie pod swoim kierunkiem, i przygotować bym kiedyś objął po nim następstwo. Mimo nader płochego życia, zdołałem, dzięki dość wytrwałej pracy, osiągnąć rezultaty wyróżniające mnie z pośród towarzyszy, i, dzięki temu, obudzić w ojcu nadzieje, prawdopodobnie znacznie przesadzone, co do mej przyszłości.
Nadzieje te uczyniły go bardzo pobłażliwym na wiele błędów jakie popełniłem. Nie dopuścił nigdy, aby ich następstwa dały mi się we znaki. Zawsze spełniał, niekiedy uprzedzał żądania moje w tej mierze.
Nieszczęściem, postępowanie to miało za źródło raczej szlachetność i hojność niż tkliwsze uczucie. Uznawałem głęboko prawa ojca do mej wdzięczności i szacunku: ale nie było między nami nigdy poufalszego zbliżenia. Miał on w usposobieniu pewien rys nieuchwytnej ironji, która mnie mroziła. Byłem wówczas aż nadto skłonny iść za pędem owych naiwnych i szalonych marzeń, które wyrzucają duszę poza sferę pospolitości i budzą w niej wzgardę dla wszystkiego co ją otacza. Znajdowałem w ojcu nie cenzora, ale zimnego i i kostycznego widza, który zrazu uśmiechał się z politowaniem, następnie zaś, zniecierpliwiony, rychło kończył rozmowę. Nie przypomi-