Spędziłem noc bezsennie. Nie było już mowy o rachubach ani planach; czułem się, z najlepszą wiarą w świecie, naprawdę zakochany. Już nie nadzieja zdobyczy była pobudką mych działań; potrzeba widzenia tej którą kochałem, cieszenia się jej obecnością, owładnęła mną wyłącznie. Wybiła jedenasta; pobiegłem do Eleonory. Czekała ma mnie. Chciała mówić; poprosiłem aby mnie wysłuchała. Siadłem koło niej, bo ledwie mogłem utrzymać się na nogach, i ciągnąłem w tych słowach, często zmuszony przerywać sobie dla opanowania wzruszenia:
„Nie przychodzę apelować przeciw wyrokowi jaki pani wydałaś; nie przychodzę cofać wyznania które mogło panią obrazić; to byłoby napróżno. Ta miłość, którą odtrącasz, jest niezniszczalna: wysiłek nawet, jaki czynię w tej chwili aby mówić nieco spokojniej, jest dowodem gwałtowności uczucia które panią uraża. Ale nie poto aby mówić o niem prosiłem panią o wysłuchanie mnie; przeciwnie, chcę prosić, byś o niem zapomniała, byś przyjmowała mnie jak dawniej, zapomniała o chwili szaleństwa, nie karała mnie za to iż posiadasz tajemnicę którą powinienbym zagrzebać na dnie duszy. Znasz pani moje położenie, znasz charakter który uchodzi za osobliwy i dziki; znasz serce moje, obce sprawom świata, samotne wśród ludzi, a jednak cierpiące w osamotnieniu na jakie jest skazane. Przyjaźń pani podtrzymywała mnie; bez tej przyjaźni nie mogę żyć. Przyzwyczaiłem się widywać panią; pozwoliłaś urodzić się i wzrosnąć temu słodkiemu przyzwyczajeniu: cóż uczyniłem, aby stracić