nie znają mego wewnętrznego życia, którzy patrzą na mnie z ciekawością bez współudziału, ze zdziwieniem bez współczucia, ludzie, którzy śmią mówić o czem innem niż o tobie, przejmują mnie śmiertelnym smutkiem. Uciekam od nich; ale, zostawszy sam, napróżno szukam tchu, któryby ulżył zdławionej piersi. Rzucam się na ziemię, która nie wiem czemu nie rozwiera się aby mnie pochłonąć na zawsze; kładę głowę na zimnym kamieniu, szukając ochłody dla palącej gorączki która mnie pożera. Wlokę się ku pagórkowi z którego widać twój dom; trwam tutaj, z oczyma utkwionemi w to ustronie, gdzie nigdy nie będę mieszkał z tobą! I pomyśleć, że, gdybym cię spotkał wcześniej, mogłabyś być moją! tuliłbym w ramionach jedyną istotę stworzoną przez naturę dla mego serca, dla tego serca, które tyle cierpiało, ponieważ szukało ciebie i znalazło cię zapóźno! Skoro wreszcie miną te godziny obłędu, skoro nadchodzi pora ujrzenia ciebie, z drżeniem pomykam ku twemu domowi. Lękam się, aby każdy przechodzień nie odgadł uczuć które noszę w sobie; przystaję w drodze, idę wolno: odwlekam chwilę szczęścia któremu wszystko zagraża, o które ciągle drżę; szczęścia jakże niedoskonałego i zatrutego, przeciw któremu sprzysięgają się w każdej minucie i natrętne wypadki i zazdrosne spojrzenia, i kaprysy tyranji i twoja własna wola! Kiedy staję w progu, kiedy uchylam twoje drzwi, ogarnia mnie nowy lęk: posuwam się naprzód jak winowajca, żebrząc łaski u wszystkich przedmiotów które wzrok mój napotka, jakgdyby wszystko było mi wrogiem, jakgdyby wszystko zazdrościło godziny szczęścia którą mam się jeszcze cieszyć. Najmniejszy dźwięk przeraża mnie, najmniejszy ruch dokoła przejmuje trwogą, szelest własnych kroków płoszy mnie. Będąc przy tobie, lękam się jeszcze jakiejś zapory, która stanie nagle pomiędzy nami. Wreszcie, widzę cię; widzę cię i oddycham, patrzę na ciebie i zatrzymuję się, niby zbieg który dosięga zbawczej ziemi mającej go ocalić od zguby. Ale wówczas nawet kiedy cała ma istota rwie się ku tobie, kiedy czułbym taką potrzebę odpocząć po tylu męczarniach, położyć głowę na twych kolanach, dać upust łzom, wówczas trzeba mi się powściągać
Strona:PL Constant-Adolf.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.
41
Adolf