pierwsze lata, towarzyszy pierwszych zabaw, starych dziadków którzy mnie obsypywali pieszczotami, wszystko to raniło mnie i sprawiało ból; doszedłem do tego, iż odtrącałem niby występne myśli najmilsze obrazy i najbardziej naturalne chęci. Natomiast towarzyszka życia wymarzona nagle wyobraźnią, spływała się ze wszystkiemi temi obrazami i uświęcała wszystkie te chęci; była harmonijnem dopełnieniem mych obowiązków, uciech, upodobań, wiązała życie obecne z dobą młodości, gdy nadzieja otwierała mi tak szeroką przyszłość, dobą, którą Eleonora oddzieliła odemnie niby przepaścią. Najbłahsze szczegóły, najdrobniejsze przedmioty zarysowały się w mej pamięci. Widziałem znowu starożytny zamek, gdzie mieszkałem z ojcem, lasy które go otaczały, rzekę opływającą jego ściany, góry, zamykające widnokrąg. Wszystkie te rzeczy wydawały mi się tak przytomne, tak żywe, iż przyprawiały mnie o dreszcz niepodobny wręcz do zniesienia. Wyobraźnia stwarzała wśród nich niewinną i młodą istotę, która upiększała je, ożywiała nadzieją. Błądziłem tonąc w tem marzeniu, wciąż bez określonego planu, nie mówiąc sobie iż trzeba zerwać z Eleonorą, posiadając jedynie mętną świadomość rzeczywistości. Byłem jak człowiek przytłoczony zgryzotą, który szuka pociechy w śnie i przeczuwa iż ten sen się skończy. Ujrzałem nagle pałac Eleonory, do którego bezwiednie się zbliżyłem; zatrzymałem się, zmieniłem drogę: szczęśliw byłem, iż mogę opóźnić chwilę, w której znowu mam usłyszeć jej głos.
Dzień miał się ku schyłkowi: niebo było pogodne; wieś opustoszała; ludzie pokończyli swoje prace i zostawili naturę samej sobie. Myśli moje przybierały stopniowo poważniejszą, uroczystszą barwę. Cienie nocy, gęstniejące z każdą chwilą, dokoła mnie szeroka cisza, którą przerywały jedynie rzadkie i dalekie odgłosy, tchnęły w wyobraźnię jakiś spokój. Wodziłem oczyma po szarzejącym widnokręgu: nie mogłem już rozpoznać jego granic, dawał mi poniekąd wrażenie nieskończoności. Oddawna nie doświadczyłem niczego podobnego: bezustanku pochłonięty sprawami wyłącznie osobistemi, z wzrokiem wciąż utkwionym w mej sytuacji, stałem się obcy wszel-
Strona:PL Constant-Adolf.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.
72
Benjamin Constant