zatrzymawszy, spojrzała nań z zadziwieniem — nie ku temu obecnie skierowany mój umysł, a myśli jakie mię w tej chwili zajmują, zbyt są światowe, by mi dozwoliły przystępu do ołtarza.
— Każdy w tej mierze powinien być sędzią siebie — rzekł Grant — a wyznam nawet, iż zauważyłem w waszym sposobie obejścia się z sędzią Templ, gniew cale niezgodny z tem, co nam przepisuje ewangelia. Zawsześmy winni, gdy idziemy za popędem gniewu w jakiejkolwiekbądź okoliczności, lecz dwakroć większej ulegamy naganie, jeśli krzywda nam wyrządzona, zadaną została bez złego zamiaru.
— Nie od rzeczy mówi mój ojciec — rzekł John Mohegan — są to słowa Mikona[1]. Człowiek biały może to robić czego ojcowie go nauczyli, lecz w żyłach młodego orła krąży krew naczelnika delawarskiego. Krew ta jest czerwoną, a plama przez nią zrobiona, tylko krwią Mingo[2] zmyta być może.
Zdziwiony tem przerwaniem pan Grant zatrzymał się i obrócił się do starego Indyanina, spoglądającego nań hardo.
— Johnie — zawołał wznosząc ręce ku niebu — czyliż takiej religii nauczyli cię bracia Morawscy? Nie będę do tyla niepobożnym, bym miał w to wierzyć; są to ludzie łagodni i pobożni, ani ich przykład, ani nauki, nie mogły ci natchnąć podobnych uczuć. Posłuchaj słów naszego Zbawiciela: Kochajcie waszych nieprzyjaciół; błogosławcie tych, co wam złorzeczą; czyńcie dobrze tym, co was nienawidzą i módlcie się za tych, którzy was trapią i prześladują. To