dnia kiedym nic nie miał do roboty, co się bardzo rzadko trafia, ułożyłem śpiew. Wnet ci go zaśpiewam.
Których pełne nasze życie,
Wnet przyjaciele ujrzycie
ak siwizny doczekamy.
Lecz chcąc trosce stawić czoło,
Wziąć rozbrat z czarnym humorem,
Trzeba rano i wieczorem Pić,
śpiewać i żyć wesoło.
Pijmyź, w piosnkach strójmy śmiechy,
Te są chłopców dobrych wczasy,
Żyj pustoto i uciechy,
Smutki niech idą na lasy.
Tłum kłopotów życie skraca,
Ha! braciszku Marmaduku jakże sądzisz o tem? Ułożyłem także i drugą zwrotkę, lecz braknie mi ostatniego wiersza, gdyż nie dobrałem jeszcze rymu. Prawdziwie urodziłem się poetą. A ty stary Johnie, jakże ci się wydaje ta muzyka? czyli może się ona porównać z waszemi wojennemi śpiewy?
— Dobra jest — odpowie Indyanin, który pił ze wszystkimi sąsiadami, nie licząc tego co mu dała gospodyni i którego głowa poczęła już doznawać wpływu trunków.
— Brawo! Brawo! Ryszardzie — wykrzyknął major, którego oczy także świadczyły o działaniu, jakie trzeci kubek toddy wywarł na jego głowę — brawissimo! to wyborna piosnka; lecz Natty Bumpo umie lepszą. Dalej, mój stary chłopcze, zaśpiewaj nam swoją piosnkę o zwierzynie.