Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/18

Ta strona została przepisana.

— Ach Boże! — zawołał Temple — i ja się bawię gawędą, kiedy ktoś inny, nieszczęściem raniony przezemnie cierpi, bez narzekania nawet! Prędzej mój młody przyjacielu, siadaj do mojego powozu; o milę tylko ztąd jest wieś i chirurg, własnym kosztem każę cię leczyć; będziesz u mnie póki nie wyzdrowiejesz i póki zechcesz potem.
— Dziękuję panu za jego dobre chęci, ale nie mogę z nich korzystać. Mam przyjaciela, który mocno byłby niespokojny, gdyby nie widząc mię, dowiedział się, że jestem raniony. Prócz tego, rana jest lekka, czuję, że kość nie draśnięta. Teraz, spodziewam się, pan przyznajesz mi zwierzynę?
— O, przyznaję, przyznaję! i odtąd daję ci pozwolenie polować w moich lasach na daniele, dziki i na co chcesz sobie. Jeden tylko Natty miał odemnie ten przywilej, a może wkrótce przyjdzie czas, kiedy się to nie będzie uważało za fraszkę. Ale przedaj mi tego daniela. Oto masz za twój i za mój nabój. To mówiąc, dobył z kieszeni pugilares, wyjął bilet bankowy złożony we czworo i podał go młodzieńcowi.
Tymczasem Natty prostując się dumnie mruczał pod nosem:
— Są jeszcze ludzie starzy, którzy mogą powiedzieć, że Nataniel Bumpo pierwej miał prawo polować w tych lasach, niż Marmaduk Temple zabronić mu tego. Któż kiedy słyszał, żeby ustawami nie pozwalano człowiekowi ubić daniela, kiedy mu się zechce. Ot lepiej niechby urzędownie zabroniono strzelać z tych przeklętych fuzyjek, co Bóg wie którędy śrót roznoszą.
Nie zważając na monolog Nattego, młodzieniec ukłonił się sędziemu i odpowiedział:
— Niech mi pan daruje; mnie samemu potrzebna ta zwierzyna.
— Ależ będziesz miał za co kupić sto danielów. Weź, proszę cię — zawołał Temple i nachylając się mu do ucha szepnął: Jest to bilet na sto dolarów.