Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/182

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego więc pijasz? — rzekł młody towarzysz — dlaczego poniżać w sobie szlachetną naturę i stawać się bydlęciem?
— Bydlęciem? To już John jest bydlęciem? Tak, słowa twoje nie są kłamstwem, synu Pożywacza ognia, John jest bydlęciem. Niegdyś mało było ogniów na tych górach. Daniele lizały ręce białego, ptak spoczywał na jego głowie on był obcym dla nich. Ojcowie moi przyszli od brzegów wielkiego jeziora wody słonej, oni żyli w pokoju, lub kiedy podnosili tomahawki, to chyba dla strzaskania czaszki Mingo. Zgromadzali się około ognia na rady, a co uchwalili zaraz się wykonywało. John nie był podówczas bydlęciem. Lecz biali za nimi nadeszli, ci im przynieśli długie noże i rum, ci zagasili ogień wielkiej rady i opanowali ich lasy. Zły duch był zamknięty w ich baryłkach rumu i oni go na nich wypuścili. Tak, młody orle, powiedziałeś prawdę, John jest chrześciańskiem bydlęciem.
— Przebacz, stary mój przyjacielu, przebacz — rzekł młodzieniec, biorąc go za rękę — nie powinienem był ci uczynić tej wymówki. Niech przekleństwo nieba spadnie na chciwość, co wytępiła tak szlachetne plemię! Pamiętaj na to, żem i ja z twojej familii Johnie i z tego się dziś najwięcej chlubię.
— Ty jesteś Delawarem mój synu — rzekł stary naczelnik tonem łagodniejszym i daleko spokojniej — ty więc powinieneś strzelać do ptaka.
— Przysiągłbym, iż w żyłach tego młodego sowizdrzała płynie krew indyjska — rzekł Ryszard cichym głosem — borąc miarę z tego jak się obces rzucił wczoraj na moje konie. Lecz to nic nie szkodzi, biedak ten będzie musiał dwa dać wystrzały do indyka, dam mu albowiem szyling za drugi, a jednak może lepiej zrobiłbym, gdybym sam strzelił dla niego. Zdaje się, iż już poczęli swe zabawy Bożego Narodzenia, słyszę bowiem wrzawę tam poniżej lasku. Musi ten młody sowidrzał mieć szczególniejszy gust