Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/195

Ta strona została przepisana.

— Chwila, mój Natty — rzekła Elżbieta — jeszcze ktoś co ma prawo strzelać drugi raz przed nami, jeśli się mu podoba.
— Jeżeli to o mnie mówicie miss Templ — rzekł Edward — nie chcę już więcej próbować szczęścia. Czuję, że ramię moje tego mi nie dozwala.
Wymówił te słowa z pewnem przymuszeniem, które nie uszło baczności Elżbiety. Zdawało się jej nawet, iż dostrzegła na twarzy jego lekki rumieniec, wyrażający przykre uczucie, jakie mu przyczyniało jego ubóstwo. Ona nic mu na to nie odpowiedziała, zostawiając swemu strzelcowi wszelką swobodę pokazania swej umiejętności.
Prawdą to było, iż Natty Bumpo, jak niedawno powiadał, strzelał więcej niż sto razy szczęśliwie w okolicznościach daleko ważniejszych, lecz nigdy nie pałał taką chęcią otrzymania pożądanego skutku, aby tym stanowczym wystrzałem raz na zawsze utwierdzić swą wyraźną wyższość nad Billy Kirby. Trzykroć podnosił swą fuzyę i celował do ptaka nie strzelając; raz, by porachować odległość, drugi raz, aby dobrze się przyłożyć; trzeci, że indyk poruszył głową, za czwartym nakoniec razem wypalił. Dym nie dozwolił części widzów przekonać się natychmiast o skutku wystrzału, lecz Elżbieta widząc, iż Bumpo oparł kolbę swej fuzyi o śnieg i śmiejąc się, roztworzył gębę bez najmniejszego odgłosu, podług swego zwyczaju, wniosła z tego, iż zapewne trafił.
Domysły jej nie były płonne, bowiem w chwilę potem dzieci przybiegłszy do indyka znalazły zabitego i wznosząc go w górę za nogi ukazały, iż kula zniosła mu prawie całą głowę.
— Przynieście go dzieci — zawołał Natty — przynieście i złóżcie u nóg tej młodej pani. Dla niej to strzelałem i ptak do niej należy.
— I byłeś tak dobrym zastępcą — rzekła Elżbieta uśmiechając się — iż obowiążę krewnego mego Ryszarda, aby nie zapomniał o tobie. Obracając się potem do Edwarda