Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/207

Ta strona została przepisana.

Kiedy pobożni wychodzili z sali, obłoki zbierające się przez cały ranek jeszcze się bardziej zgęściły i nim mieszkający w pewnej odległości, mogli zdążyć do swych chat, potokiem deszcz lać począł. Rozsiane po wszystkich stronach pnie, co się wydawały przedtem wzgórkami śniegu, obnażyły naówczas czarne wierzchy i można było widzieć końce kloców wkopanych w ziemię, dla utworzenia płotów lub zagród, przebijające białe warstwy, które je pokrywały.
Bezpieczna od deszczu, w salonie dobrze ogrzanym swego ojca, Elżbieta w towarzystwie Ludwiki Grant, patrzała z zadziwieniem na tę nagłą zmianę. Wszystkie domy miasteczka przedstawiały już ich dachy czarne i kominy okopcone, w miejscu połyskującej się białości, która je wczoraj zdobiła, sosny otrzęsły proch biały z swych liści i gałęzi, wszystko w naturze odzyskiwało swą postać i kolor tak nagle, iż się to zdawało być nadprzyrodzonem.