Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/244

Ta strona została przepisana.

Ryszard, który towarzyszył panu Templowi w jego pierwszej wyprawie, nie pozwolił upadać rozmowie, wchodząc w nowe szczegóły nad ich pierwiastkowem osiedleniem się w tym kraju, ale ponieważ nic w nich nie masz ważniejszego nad to, co sędzia powiedział, przeto je przed naszymi czytelnikami zamilczamy.
Przybyli wkrótce do kresu swojej przejażdżki, wystawiającego sceny okazałe i malownicze, któremi się otsegskie góry odznaczają. Ale Ryszard nie miał na to baczenia, iż chcąc zachwycać się całą ich pięknością, należało czekać zupełnego nastania wiosny. Udano się przeto napowrót do domu, z zamiarem odwiedzenia powtórnie miejsc tych za kilka tygodni.
— Wiosna w Ameryce, a nadewszystko w tych górach — rzekł pan Templ — jest najnieprzyjemniejszą ze wszystkich pór roku. Zima ztąd ustępuje, jak gdyby się chroniąc do cytadeli i po długiem oblężeniu, przecząc upornie zwycięstwa, ledwo ją opuszcza.
— Rozumiałbym nawet, że się przyspasabia teraz do zrobienia wycieczki — rzekł Ryszard.
W istocie chmury zaczęły zaciemniać atmosferę, a ich przemykanie się dosyć było szybkie, chociaż najmniejszy powiew wiatru czuć się nie dawał, i już na górach widziano śnieg spadający, który widok od północnej strony zasłaniał. Przyspieszono kroku, ażeby przybyć jak najprędzej do miasteczka; ale stan dróg nikczemny rączość koni hamował.
Ryszard zawsze jechał przodem. A za nim pan Le Quoi, potem Elżbieta, następnie Marmaduk, który od czasu do czasu dawał nauki roztropności swojej córce; a podobno, potrzeba czuwania nad bezpieczeństwem Ludwiki Grant nienawykłej do konnej jazdy, Edwarda przy niej opodal zatrzymywała.
Przebywali właśnie las gęsty, którego siekiera ledwo się tknęła, dla otworzenia ważkiej drożyny otoczonej ogromnemi drzewami, po nad któremi wieki upłynęły, a których gęste konary stawiły promieniom słonecznym zawadę nie-