podobną do pokonania. Najwynioślejsze ich wierzchołki ledwo się zdawały poruszanemi od wiatru, i doświadczano tej głębokiej ciszy okropniejszej niekiedy nad samą nawałnicę, którą zwykle poprzedza. Znagła dał się słyszeć głos Edwarda, z przerażeniem ścinającem krew w żyłach tego, o czyje się uszy obije.
— Drzewo! drzewo! — zawołał — naprzód! spiesznie! spiesznie! spiesznie!
— Drzewo! — powtórzył Ryszard obracając głowę, a spinając ostrogami swojego rumaka, tak go popędził, iż ten dał susa na stóp dwanaście od zagrożonego miejsca.
— Drzewo! — powiedział pan Le Quoi schylając się wzdłuż szyi swojego konia i porząc mu boki ostrogą, tak; iż puścił się w zawód rozrzucając około siebie potop wody i błota.
— Drzewo! wykrzyknął Marmaduk. Boże zachowaj moje dziecię! — a porywając za cugle klacz Elżbiety, która się zatrzymała dla obaczenia przyczyny tylu połączonych razem wykrzyknień, pociągnął ją za sobą nagle, kiedy w tejże samej chwili, łoskot podobny do piorunowego gromu oznajmił runięcie ogromnej sosny, która po za niemi o kilka kroków upadła.
Pan Templ obejrzał się natychmiast, dla zapewnienia się, czy ci, którzy jechali za nim, uniknęli niebezpieczeństwa, i ujrzał po drugiej stronie wywróconego drzewa Edwarda trzymającego w lewej ręce wodze konia, prawą zaś tak silnie ciągnącego za cugle rumaka Ludwiki, iż się głowa jego aż pod piersi nagięła. Oba konie drżały z przerażenia, a miss Grant pochylona w tył na siodle i opierając ręce na twarzy, zdawała się być żywym rozpaczy i gotowości na wszystko obrazem.
— Czy nie jesteście skaleczeni? — zawołał Marmaduk.
— Nie — odpowiedział Edward. Ale gdyby drzewo miało gałęzie, byłoby już po nas, i...
Tu zamilkł, widząc Ludwikę chwiejącą się na swoim koniu i byłaby spadła, gdyby jej nie utrzymał, porywając
Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/245
Ta strona została przepisana.