człowieka, który wywlekał z morza rekinów na pokład okrętowy.
— Zdaje mi się — odpowiedział Ryszard — że kiedy za jednem sieci zarzuceniem, wyciąga ktoś tysiące okuniów otsegskich, nie licząc szczupaków, karpi, linów, i mnóstwo innych ryb gatunków, nie jest to tak dalece nędzny połów. Można mieć jakąś przyjemność w zahaczeniu rekina, ale raz dostawszy, na co się on przyda? Otóż wiedz, że ze wszystkich ryb ktorem ci wymienił, ani jednej nie masz, któraby królewskiej gęby godna nie była.
— Bardzo dobrze panie Jonesie, ale posłuchaj filozofii tej rzeczy. Jestże rozsądna spodziewać się znaleźć w tym małym stawku, gdzie ledwo jest dosyć wody na utopienie człowieka, takie ryby, jakie żyją w głębokim oceanie, w którym, jak to każdemu wiadomo, to jest, temu ktokolwiek był żeglarzom, natrafiają się wieloryby takiej wielkości, jak najogromniejsza z sosen tej puszczy?
— Zwolna, Beniaminie, zwolna, pomiarkuj tylko, że pomiędzy temi sosnami są niektóre, co mają po dwieście stóp wysokości a nawet i więcej.
— Po dwieście, po dwa tysiące, nic to nie stanowi. Albożem tam nie był? albożem nie widział? Powiedziałem raz, że są tak wielkie jak najogromniejsza sosna i tego nie odstąpię.
Podczas tej rozmowy, która oczywiście była dalszym ciągiem dłuższej poprzedniej rozprawy, widziano jak Billy Kirby, rozciągnięty niedbale przed ogniem i dłubiąc sobie zęby kawałkiem drzazgi, potrząsał od czasu do czasu głową, z miną niedowierzającą, kiedy te cuda Beniamin opowiadał. Ale w tej chwili, zdaje się, iż poczytał za rzecz przyzwoita wynurzyć, co o tem wszystkiem myślał.
— Według mojego pojęcia — odezwał się — jezioro to ma dosyć wody dla największego wieloryba, jakiegoby się komukolwiek wymyślić podobało. Co zaś do sosen, zdaje mi się, że się na nich znać powinienem, albowiem powaliłem nie jedną, która miała między pniem a wierzchołkiem sześć-
Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/260
Ta strona została przepisana.