Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/267

Ta strona została przepisana.

rodzenia tak i okunie zaczynają już ubywać, dzięki nierozsądnemu marnotrawstwu ludzkiemu.
— Ubywać, bracie Marmaduku! — zawołał szeryf — nazywasz to ubywaniem okuniów, kiedy ich tysiące pod stopami twojemi leżą, nie licząc, nie wiem wielu secin ryb innego gatunku? Ale to jest sposób twój zwyczajny. Naprzód były drzewa, następnie daniele, potem cukier klonowy, a teraz ryby! Raz nam rozprawiasz o kanałach, w kraju, gdzie co pół mili znajduje się jezioro albo też rzeka, a to dla tego jedynie, że kierunek płynącej wody nie jest w tę stronę, w którąbyś sobie życzył, innym razem marzy ci się o kopalniach węgla, wtenczas, kiedy człowiek mający dobre oczy, jak są moje naprzykład, widzi tu drzewa więcej, niżby potrzeba było przynajmniej na lat pięć do opału dla całego Londynu! Nie prawdaż Beniaminie?
— Co się tycze Londynu panie Jonesie — odpowiedział zagadniony Beniamin — to nie jest małe miasto, i gdyby domy jego można było tu poprzenosić, stawiać jedne przy drugich, rozumiem, że niemi możnaby było całe otoczyć jezioro. Atoli śmiem powiedzieć, że las, który mamy przed sobą, na długi bardzo przeciąg czasu dostarczyłby im drzewa, zwłaszcza, że mieszkańcy Londynu najwięcej do palenia węgla używają.
— Ponieważ wpadliśmy znowu na materyą o węglach, bracie Marmaduku — zagadnął Ryszard — to mi przypomina, że miałem mówić z tobą o rzeczy bardzo ważnej, ale niech to będzie na jutro rano. Wiem, że masz zamiar przejechać się do zachodniej części swojego patentu, będę ci towarzyszył i zaprowadzę cię na miejsce takie, gdzie się część twoich zamysłów może uskutecznić. Nic więcej nie powiem w tej chwili, albowiem naokoło nas znajdują się uszy otwarte, dowiesz się tylko, że to jest tajemnica, która mi dzisiejszego wieczora odkryta została, a która więcej znaczy dla twojej fortuny, niż twe wszystkie posiadłości w jedno połączone.