Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/29

Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ III.
Do tych wszystkich pomników, możne przyrodzenie

Rozmnożyło swą dłonią wzory nieskończenie;
Patrz na skały strzelnicą groźną uwieńczone,
Nie sąż to dawnych zamków baszty zasępione?
Ten rosochatych dębów strop w sklepienia gięty,
Stawi z zielonych cieniów nam przybytek święty.
Ale i groźna zima chętnie swemi dary
Tych złupionych monarchów przystraja konary;
Kiedy ich wierzch dostojny w obłokach ukryty
Oświeci promień słońca bladawo odbity,
Rzekłbyś, że boga zimy, powstając gmach dumny,
Przybrał puszczę samotną w tysiączne kolumny.
Potrzebaż, by obecność śmiertelnych zachwala

Tych miejsc świętych milczenie błogie przerywała.
(Duo.)

Minęła długa chwila, zanim Marmaduke Temple zwrócił uwagę na nowego towarzysza podróży. Skoro jednak rzucił baczniej okiem, spostrzegł, że młody człowiek mógł mieć najwięcej dwadzieścia dwa do trzech lat i był wzrostu więcej nieco niż średniego. Odzienie jego okrywał płaszcz z grubego sukna, przytrzymywany w stanie pasem z wełnianej tkaniny. Po zmierzeniu okiem całej postaci, spojrzał Temple na oblicze młodzieńca, na którem w chwili wstępowania do sanek, malowała się pewna niechęć. Zwióciło to równie uwagę Elżbiety i zastanawiała się w duchu,