rzec krewnemi od pierwszego do drugiego pokolenia. Ale jedźmy bracie Marmaduku, jedźmy, czas i wezbranie morza nie czekają na nikogo, i jeżeli zechcesz pójść za mojemi radami, za rok od dziś dnia będziesz w stanie rozkazać zrobić dla niej parasol z jej szalu z pilśni wielbłądziej, oprawiony w srebro. Dla siebie nic ja nie wymagam sędzio, gdyż i tak wszystko co posiadam, czyż nie powinno z czasem do Elżbiety należeć? Ale już czas jechać, mamy przed sobą kawał drogi i chciałbym żebyśmy już byli na miejscu.
— Cierpliwości Ryszardzie, cierpliwości — odpowiedział Marmaduk zatrzymując swojego konia i obracając się jeszcze ku córce — jeżeli macie iść w góry — rzekł do niej — nie zapuszczajcie się w las daleko, uchodzi to nie raz bezkarnie, jednakowoż często nie bez przygody.
— Wiesz mój ojcze, że w tej roku porze nie masz żadnego niebezpieczeństwa.
— Jest przynajmniej nie tyle co w zimie, ale może się przytrafić. Ty tak podobna jesteś do swojej matki moje dziecię, bądź zatem tak jak ona była roztropną.
Ustępując nakoniec nowym Ryszarda naleganiom, Marmaduk odjechał i wkrótce stracono ich obu z oczu za budynkami miasteczka.
Edward nadszedł w czasie tej krótkiej rozmowy, której się z wielką przysłuchiwał uwagą. Ujęty pięknością poranka, sposobił się także do wyjścia, i wziął z sobą wędkę, mając się udać łowić ryby w jeziorze. Postąpił ku dwom młodym przyjaciółkom, które już swoją przechadzkę rozpoczęły, i kiedy się ku nim zbliżał, Ludwika zatrzymując się, rzekła z żywością do swojej towarzyszki:
— Elżbieto, otóż i pan Edward, widać z jego twarzy, że chce do nas mówić.
Miss Templ także się zatrzymała i obracając się do Edwarda, przywitała go z grzecznością, którą młodzieniec za nadto ceremonialną poczytał, tracąc postawę swobodną i poufałą z jaką się przybliżał.
Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/295
Ta strona została przepisana.