Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/317

Ta strona została przepisana.

Obrót jaki wzięła rozmowa, oddalił od umysłu dwóch młodych przyjaciółek wszelkie inne wyobrażenia, oprócz tych, które przyjaźń, dobrotliwość i uprzejmość natchnąć zdołają. Elżbieta czule do serca przycisnęła swoją przyjaciółkę, która od łez wstrzymać się nie mogła, płacząc zatem z nią razem starała się ją pocieszyć.
Kiedy chwila wzruszenia przeminęła, w milczeniu przechadzkę rozpoczęły. Dostały się wkrótce na wyniosłość góry, ugrzały się od utrudzenia, a gdy słońce wznosząc się na horyzont pomnażało upał dzienny, opuściły drogę którą szły dotąd, i poszły w głąb lasu, gdzie drzewa okazałe tworzyły sklepienie, którego promienie słoneczne przeniknąć nie mogły.
Piękności przyrodzenia dzikiego były wówczas przedmiotem ich rozmowy, kiedy się z nagła Elżbieta zastanowiła i ze drżeniem krzyknęła:
— Uważaj! czy nie słyszysz krzyku dziecięcia? Czy może jest to dziecię z miasteczka, które się obłąkało?
— To się zdarza bardzo często — rzekła Ludwika — słuchajmy.
Tenże sam głos powtórzył się i obie przyjaciółki usłyszały.
— Pójdźmy ku tej stronie, z której się krzyki odzywają — rzekła Elżbieta — jeżeli to jest dziecię obłąkane, będziemy miały rozkosz do rodziców je odprowadzić.
Wzięła przyjaciółkę pod rękę i przyśpieszonym postępując krokiem, głębiej się jeszcze w las zapuściły, kiedy Ludwika oglądając się zatrzymała Elżbietę i pokazując jej Brawa idącego zawsze za niemi rzekła przerażona:
— Patrzaj na psa.
Braw w młodości swojej wybornym był psem myśliwskim, ale wiek i przywyknienie do życia spokojnego, znacznie zapał jego ostudziły. Krok w krok szedł za swoją panią, a ile się razy zatrzymała, kładł się pod jej stopami, jak gdyby przechadzkę przydługą znajdował. W tej chwili wszakże oczy miał pałające i szerść najeżoną, głowa jego