Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/365

Ta strona została przepisana.

— Oho! — wykrzyknął Ryszard — wiatr był wschodnio-południowy tej nocy. Wątpiłem o tem, alem się spodziewał, że nam deszczu napędzi.
— Niech mię licho — odpowiedział Beniamin — jeśli choć kroplę wydmuchał. Deszcz z całego miesiąca zebrany nie wystarczyłby na utrzymanie łódki starego Johna, choć tylko na cal wody potrzebuje.
— Czyliż wiatr nie zmienił się nad rankiem? bo tam gdzie ja byłem to się zmienił.
— A zmienił się i u nas, panie Jonesie, czyż nie widzisz małego znaczka ze strony wschodnio-północno-zachodniej i coś tam niby słońce wschodzące, dla pokazania, że zmiana ta zaszła z rana samego.
— Widzę, widzę. Ale słońce twoje ma minę księżyca, czemuś bo nie porysował promieni.
— Jest i w tem przyczyna panie Jones, gdyż niebo było pochmurne.
— Otóż i na prawdziwy księżyc trafiliśmy, a do tego na księżyc w pełni. Ale co u licha, Beniaminie, jak widzę wielki postęp zrobiłeś w rysunku! Tylko tego nie rozumiem? bo teraz księżyc nie w pełni. Co też znaczy ta klepsydra na stronie?
— Jest to mój własny interes panie Jones i mojej osoby się tyczy. To co nazywasz księżycem nic innego nie jest jak portret Betty Hollister. Wiedząc, że ona ma nowy transport rumu z Jamajki, idąc do kościoła zaszedłem skosztować, łyknąwszy szklankę na kredyt, jakem człowiek poczciwy dla lepszej pamięci wyrysowałem jej portret.
— A klepsydra cóż znaczy?
— To nie klepsydra panie, to tylko dwie szklanki, a spodnią przewróciłem, aby był zgrabniejszy rysunek. To się znaczy, że powracając z kościoła jeszcze jedną szklankę rumu na kredyt wypiłem. Ale że idąc wieczorem na trzecią opłaciłem wszystkie, możesz sobie i znaki pokasować jako niepotrzebne.