Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/388

Ta strona została przepisana.

dzenia niedźwiedzia, niechaj na mnie patrzy, zobaczy takiego, który tak dobrze kąsać jak i warczeć umie. No cóż, czy słyszysz?
— Wpan żartujesz, panie Pompo — odpowiedział pachołek nie miałem rozkazu, abym pana u pręgierza zamykał.
— A jaż to ci nie każę? zawołał Beniamin. Któż taki u licha większe ma prawo nad mojemi nogami, nademnie? Wkładaj okowy, jeszcze raz powtarzam, niechno zobaczę kto mi podrwiwa?
— Na honor, nie widzę coby mnie przeszkadzało do dogodzenia panu, jeżeli to za tak przyjemne uważasz śmiejąc się z całej duszy powiedział strażnik. I kończąc te słowa zamknął mu na nogach okowy.
Wszyscy obecni z trudnością wstrzymywali gwałtowną chęć śmiechu, słuchając argumentów jakie Beniamin przekładał pachołkowi, aby ten karę przeznaczoną dla winnych na nim chciał spełnić; lecz skoro go postrzegli przywiązanego do słupa, wcale nie myśleli siebie więcej zmuszać. Rozdąsany podnoszącym się ze wszystkich stron śmiechem Beniamin, chciał powstać dla zaspokojenia na najbliższych swej zemsty, lecz zanadto gruntownie osadzony, nie mógł się bynajmniej poruszyć.
— No! no! hej! Mości pachołku sądowy! — zawołał — pozwól mi na moment popuścić kotwicy, niechbym pozganiał trochę tych żartownisiów i dopytał się co mają za powód do tak głupiej wesołości.
— Nie mam czasu — śmiejąc się odpowiedział pachołek — trzeba, bym wracał do trybunału. Sam chciałeś być u pręgierza, bądź cierpliwy i posiedź póki nie wypuszcza więźnia.
Odgłosy śmiechu podwoiły się jeszcze po podejściu sądowego sługi, ale Beniamin widząc, że jego i groźby i usiłowania były równie daremne, nabierał cierpliwości zapatrując się roztropnie na wzorowy spokój swego towarzyza, stopniami rysy gniewu jego zmieniły się w pogardę.