— Niktby mnie nie pocieszył przez całe życie, gdybym cię stracił, mój stary przyjacielu tak okropnym sposobem — zawołał zadyszany Edward przybiegłszy po Mohegana. — Wstawaj co najprędzej i ruszajmy. Płomień już otoczył tę skałę, a gdy zamarudzim, ogień się wzmoże i niepodobna będzie ztąd się wydobyć.
Elżbieta przerażona, bez przytomności prawie, usunęła się na stronę słysząc głos Edwarda. John podniósł rękę i pokazując na nią, rzekł wzruszony:
— Tę istotę ocal — nie myśl o Szyngaszguku, śmierć już go przyjąć powinna.
Edward odwrócił się w tę stronę gdzie Mohegan wskazywał, lecz postrzegłszy Elżbietę strachem przejętą, sam nie wiedział co począć i słowa wyrzec przez jakiś czas nie mógł.
— Miss Templ! — zawołał wkrótce. — Pani tutaj! takaż to śmierć była dla ciebie przeznaczona?
— Czyż niepodobna nam się ocalić, p. Edwardzie? odpowiedziała Elżbieta szukając otuchy we własnych słowach. — Widzę wprawdzie wiele dymu, ale płomienia jeszcze nie postrzegam. Ufam, że znajdziemy sposób ucieczki.