Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/43

Ta strona została przepisana.

czyła, cofały się przeto wstecz ku koniom dyszlowym, a tem cofaniem się swojem odpychały w tył sanie do połowy już zawrócone, nadając im wsteczny ciągle kierunek. Tylko jedno drzewo obalone w poprzek nad przepaścią, stanowić mogło pewną baryerę, ale drzewo to pokryte było obecnie śniegiem. Sanie przesunęły się lekko po tej zaporze i nim Ryszard dostrzegł niebezpieczeństwo, wystawała część kadłubu sani nad przepaścią do sto stóp głęboką.
Francuz, który z miejsca w saniach wystającego nad przepaścią, widział lepiej, niż inni grożące niebezpieczeństwo, wcisnął się o ile możności ku czołu sanek i zawołał:
— Ah, mon cher monsieur Dikk! mon Dieu! que faites-vous!
Donner und Blitz! Ryszardzie! — zawołał Niemiec wychylając się bokiem — chceszże zepchnąć w przepaść sanie razem z końmi?
— Kochany p. Jones, bądź roztropnym — odezwał się p. Grant, tracąc ostatki rumieńca, którego był nieco nabył od zimna.
— Nuże więc dyabły wcielone, naprzód! — zawołał Ryszard podwajając razy bicza, żeby się co rychlej wydobyć z położenia, którego sam całe niebezpieczeństwo zmierzyć mógł oczyma. Nuże! Bracie Marmaduku, mówiłem, że potrzeba przedać siwoszów i wronych; to są prawdziwe szatany. P. Le Quoi, uwolnij mi proszę nogę. Jeśli mi ją tak będziesz ciągnął, jakże chcesz, ażebym temi szalonemi końmi kierować potrafił?
— Boska Opatrzności — zawołał p. Temple, podnosząc się na nogi w swoich saniach — oni wszyscy zginą!
Elżbieta wydała okrzyk przeraźliwy, a nawet na czarnej Aggego skórze dała się postrzedz widoczna zmiana.
Tymczasem konie krnąbrne ciągle się cofały, pomimo całej usilności Ryszarda i każda chwila pomnażała niebezpieczeństwo wpadnięcia do przepaści, na które podróżni byli wystawieni. W tej stanowczej chwili młody