Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/45

Ta strona została przepisana.

gach, zawołał głosem pełnym ukontentowania z samego siebie:
— A cóż! wywinęliśmy się gładko, z innym woźnicą sanie zamiast wywrócenia się na drogę, byłyby poleciały na łeb do kopanicy. Uważałeś braciszku Marmaduku, jak zręcznie i w miejscu, raz ostatni śmignąłem biczem? A co za przytomność miałem zatrzymać lejce w ręku! Bez tej ostrożności, te szalone koniska uniosłyby sanie i w kawałki je podruzgotały.
— Twoje śmignienie biczem! twoja przytomność umysłu! — odpowiedział sędzia. — Powiedz raczej, że bez tego dzielnego młodziana, nasi przyjaciele, ty i twoje, albo raczej moje konie, jużbyście me byli na święcie. Ale gdzież jest Le Quoi?
— Oh! mon cher juge! Mon ami! odezwał się głos stłumiony. Żyję dzięki Bogu! Ale drogi Agamemnonie, bądź tak uprzejmy i dopomóż wydobyć się.
Był to głos uprzejmego Francuza, który się dostał w takie miejsce, gdzie wiatr nagromadził śniegu na sześć stóp wysokości, i za każdym razem, kiedy się poruszył do wyjścia z dołu w którym się znajdował, otaczające go ściany śnieżne waliły się na niego i zmuszały do nowych usiłowań, które się zawsze kończyły podobnemże zapadnięciem w puchowe łoże śnieżne.
P. Grant i.major udali się na jego ratunek i wydobyli z kłopotu. Nie zdarzyło mu się ani kalectwo, ani nawet stłuczenie, i wnet powrócił do dobrego humoru. Podniósł oczy, chcąc zmierzyć przestrzeń którą przeleciał i spotkał się ze wzrokiem Jonesa, który pomagał Aggemu do odprzężenia dwóch siwoszów, uznawszy choć za późno konieczną tego środka potrzebę.
— Cóż to! pan tu, panie Le Quoi — odezwał się Ryszard — mnie się zdaje, żem widział szybującego ku wierzchołkowi góry?
— Ja błogosławię niebu, że mi nie wskazało lotu na dno kopanicy — odpowiedział Francuz dla otarcia kilku kropel