Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/465

Ta strona została przepisana.

Po tych szczegółach nieodbicie potrzebnych, wracamy znowu do ciągu dziejów naszych. Niech nasi czytelnicy amerykańscy wyobrażą sobie jeden z owych prześlicznych ranków w październiku, kiedy słońce lśni się jak srebrzysta kula ognia, kiedy się czuje, iż sprężyste powietrze którem oddychamy rozlew7a życie i krzepkość po całem ciele; kiedy ani zbyt gorąca, ani zbyt zimna temperatura, sprawia, iż krew żywiej krąży, nie przyczyniając znużenia, jakiego się zwykle doświadcza na wiosnę.
O takim to poranku, w połowie tego miesiąca, Oliwier wszedł do salonu, gdzie Elżbieta jak zwykle wydawała dzienne rozporządzenia i podał jej myśl przechadzki ponad brzegami jeziora. Wyraz łagodnej melancholii na obliczu męża, ściągnął uwagę Elżbiety, zarzuciwszy na ramiona szal z lekkiego muślinu i okrywszy krucze swe włosy kapeluszem słomianym, podała mu rękę niezadając najmniejszego pytania.
Szli oni w milczeniu aż nad brzeg jeziora, jakby szanując wzajem swe rozmyślania, którym całkowicie byli oddani. Nakoniec Effingham rzekł do swej małżonki:
— Domyślasz się bez wątpienia dokąd cię prowadzę, kochana Elżusio, znasz moje plany, cóż o nich myślisz?
— Potrzeba naprzód, abym widziała jak one zostały wykonane, Oliwierze, lecz ja mam także i swoje, i czas już abym ci o nich coś powiedziała.
— Doprawdy! gotów jestem założyć się, iż to projekt jakiś na korzyść starego mojego przyjaciela Nattego.
— Zapewne, nie zapomnę i o nim, lecz mamy innych jeszcze przyjaciół, którym usłużyć winniśmy; zapominaszże o Ludwice i jej ojcu?
— Bynajmniej, czyliż nie dałem zacnemu kapłanowi najlepszego folwarku w okolicy? Co się zaś tyczy Ludwiki, sądzę, iż ona nie ma innych chęci jak tylko zawsze być przy tobie.