Strona:PL Cooper - Pionierowie.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Był to najpierwszy przedmiot, który uderzył oczy sędziego, za wejściem jego do sali jadalnej; obracając się więc do Ryszarda poniekąd z gniewem, zawołał:
— Ileżto razy zabraniałem, ażeby nie używano u mnie jaworu cukrowego do opału, i żeby bez potrzeby tyle drzewa nie palono. Widok soku wychodzącego z każdego końca tych polan, prawdziwą sprawia mi przykrość. Nie przystało właścicielowi lasów tak rozległych, jak są moje, dawać złego przykładu innym mieszkańcom, którzy i bez tego aż nadto są pochopni do pustoszenia lasów, jak gdyby ten ich skarb był nigdy nie wyczerpanym. Jeżeli się puścimy podobnym szlakiem, w ciągu lat dwudziestu, opałowego drzewa mieć nie będziemy.
— Drzewa na opał? w tych górach, bracie Marmaduku! — zawołał Ryszard — takąbyś prawdę powiedział, żebyś wyrzekł, iż ryby wymrą w jeziorze z niedostatku wody, ponieważ ja mam zamiar, jak tylko śniegi stopnieją, zwrócić bieg dwóch strumyków, żeby sprowadzić wodę do miasteczka, ale masz zawsze wyobrażenia osobliwsze o podobnych przedmiotach.
— Cóż w tem jest osobliwszego — odpowiedział sędzia z powagą — kiedy naganiam postępowanie niebaczne, dążące do pozbawienia następców naszych zapasów, których im lasy dostarczyć powinny, postępowanie oddające na pastwę płomieni drzewa pożyteczne i które za źródło szacowne pożytków i bogactw uważać należy. Skoro tylko śniegi uwolnią ziemię, każę robić poszukiwania w górach okolicznych, ażali się tam nie da odkryć jaka mina węgla ziemnego.
— Węgla? — powtórzył Ryszard — a któż u licha zechce się bawić kopaniem ziemi, ażeby tam szukał węgla, kiedy ją odgrzebując, pierwej, niż się jego korzec uzbiera, więcej można znaleźć gałęzi i korzeni, aniżeli na cały rok potrzeba? Daj pokój bracie Marmaduku, zostaw mi pieczę o tem wszystkiem, nikt tego lepiej nademnie znać nie może.