Major jednem uchem tylko słuchał tego opowiadania, bacznie zaś spoglądał dokoła. Nagle zdawało mu się, że gałęzie pobliskiego krzaka poruszyły się lekko; spojrzał podejrzliwie na przewodnika, ale spotkawszy wzrok jego drzemiący, uspokoił się — i mała gromadka ruszyła dalej. Zaledwie jednak oddaliła się nieco, gdy gałęzie rozsunęły się i wyjrzało z nich dwoje oczu czarnych, dziko patrzących.
Podczas gdy major Hejward i dwie towarzyszki jego, Kora i młodsza jej siostra Alicya, zapuszczali się spokojnie w głąb lasu, o kilka mil stamtąd na zachód dwaj ludzie spoczywali nad brzegiem strumienia; zdawali się tam oczekiwać na coś lub na kogoś. Jeden z nich był krajowcem amerykańskim, odznaczał się barwą skóry miedzianą i strojem właściwym Indyanom; w drugim po cerze białej chociaż mocno ogorzałej, łatwo było poznać człowieka pochodzenia europejskiego. Wyglądał na myśliwca. Było to pod wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi.
— Sam widzisz, Wielki Wężu, że i podania twego ludu nas usprawiedliwiają — mówił myśliwiec w dalszym
Strona:PL Cooper - Sokole Oko.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.