— Nie, ale spostrzegłem przepływając teraz koło naszych koni, że drżą i wielki niepokój okazują, jakby czuły wilki w pobliżu. A wilki gonią zwykle za dzikimi.
— Może tym razem zwabił je ten jeleń lub zabite źrebię?
— I to być może — rzekł myśliwiec — ale bierzmy się do wieczerzy. Tu jesteśmy bezpieczni, jakby w obronnej twierdzy.
Powstał i oddalił się w towarzystwie dwóch Mohikanów; po chwili znikli wszyscy trzej za urwistą skałą. Dziwna trwoga ogarnęła podróżnych, gdy zostali sami, tylko psalmista nie okazywał zbytniego niepokoju.
Po upływie pewnego czasu usłyszano głosy oddalone, które zdawały się wychodzić z pod ziemi, blask ognia rozjaśnił nagle ciemności i podróżni teraz dopiero ujrzeli dokładnie swoje schronienie. Przed nimi ciągnęła się wąska, głęboka i bardzo długa jaskinia; siedzieli oni przy jej otworze, a na przeciwnym końcu usadowił się myśliwiec, trzymając w ręku płonącą gałąź sosnową. Z boku widniała wysoka postać Unkasa.
Strona:PL Cooper - Sokole Oko.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.