ło wprost na wielką dolinę; płynął po niej strumień przejrzysty i spadał w szerokie zagłębienie, tworząc jeziorko, które wyglądało zupełnie, jak sadzawka, ludzką ręką urządzona. Na wybrzeżach jeziorka, a nawet na wodzie w pobliżu brzegów wznosiły się domki ze szczytami zaokrąglonymi. Wyglądały z nich jakieś czarne, kędzierzawe głowy. Major spoglądał niespokojnie na to dziwne widowisko, gdy nagle spostrzegł w oddaleniu Indyanina, stojącego pośród tych mieszkań i przyglądającemu się im z widocznem zajęciem. Był on cały dziwacznie wymalowany i okryty łachmanami. Młodzieniec ukrył się za krzakiem, a wtem ujrzał przy sobie myśliwca i wskazał mu w milczeniu tę postać. Sokole Oko podniósł strzelbę, lecz spuścił ją po chwili, mówiąc:
— To nie jest Huron; nie należy on także do żadnego innego plemienia kanadyjskiego.
— Dziwi mię — rzekł Hejward — że dotąd nas nie spostrzegł i nie dał znać towarzyszom w tych domkach ukrytym.
Myśliwiec roześmiał się, ale tak cicho, że go wcale słychać nie było.
Strona:PL Cooper - Sokole Oko.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.