obyty już z miejscowymi zwyczajami, szedł prosto do najobszerniejszej chaty, gdzie zwykle odbywały się narady starszyzny i rozmaite zebrania publiczne. Hejward z trudnością zdołał zachować minę obojętną, wszedł do środka chaty i, naśladując we wszystkim Dawida, usiadł w kącie na pęku gałęzi.
Wysunął się natychmiast z drugiego kąta stary, osiwiały Indyanin i przemówił do niego w języku Huronów Hejward pokręcił głową na znak, że nie rozumie, a po chwili odezwał się po francusku:
— Czy nikt nie potrafi rozmówić się ze mną w języku, którego używa wielki ojciec, gdy przemawia do swych indyjskich dzieci?
Dzicy nazywali wielkim ojcem wielkorządcę francuskiego, część bowiem Ameryki północnej należała wówczas jeszcze do Francyi.
— Czemuż wielki ojciec nie mówi do Huronów w ich własnym języku? — odparł stary wojownik łamaną francuzczyzną.
— Bo — ciągnął Hejward powoli i dobitnie, ażeby go należycie zrozumiano — jeszcze się go dobrze nie nauczył.
Strona:PL Cooper - Sokole Oko.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.