niom Huronów, a po chwili zniknął wśród ciemności.
Sokole-Oko pojmował trudność swego przedsięwzięcia, zanim więc działanie rozpocząał, postanowił, jak wódz roztropny rozpoznać wprzód stanowisko nieprzyjaciela. Przybrał znów postawę i chód niedźwiedzia, zbliżył się na czworakach do małej ustronnej chatki, i wspiąwszy się ostrożnie do otworu, zastępującego okno, z przyjemnością odkrył, iż było to mieszkanie Dawida. Obszedłszy chatkę dokoła i przekonawszy się, że nie miała żadnego innego mieszkańca, Sokole-Oko drzwi otworzył i wszedł do środka. Usiadł na tylnych łapach naprzeciw psalmisty i obaj przez parę chwil siedzieli w milczeniu. Dawid przerażony stracił prawie przytomność, a przyszedłszy do siebie chwycił swoją piszczałkę i próbował odpędzić natrętne zwierzę. Ale niedźwiedz potrząsnął kudłatą głową i głosem ludzkim przemówił do Dawida:
— Schowajno tę swoją zabawkę, a nadewszystko nie róbno chałasu. Porozumiemy się w kilku słowach.
— Któż ty jesteś? — pytał Dawid z wzrastającym podziwem.
Strona:PL Cooper - Sokole Oko.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.