go czarownika, wpuścili ich natychmiast.
Unkas stał w kącie, plecami do ściany zwrócony; ręce i nogi miał związane. Ujrzawszy niedźwiedzia, zmierzył go pogardliwym wzrokiem. Myśliwiec nie chciał mu się dać poznać, póki się nie upewnił, że straż ich nie podpatruje; dopiero na znak umówiony, dany przez Dawida, który przy drzwiach pozostał, Sokole-Oko zasyczał z cicha, naśladując węża. Oczy młodego Mohikanina zabłysnęły nagle, wlepił je chciwie w postać niedźwiedzia. Gdy syczenie powtórzyło się raz jeszcze, rzucił bacznie wzrokiem dokoła, potem wymówił półgłosem: “Ho, ho!”
Myśliwiec zrzucił z siebie zupełnie skórę niedźwiedzią, dobył ostrego noża i poprzecinał więzy Unkasa.
— A teraz — rzekł — uciekajmy. Bierz ten nóż w rękę, ja mam drugi i ubieraj się w skórę niedźwiedzia; wszak potrafisz pewnie udawać czarownika nie gorzej odemnie. Gdy nas podstęp zawiedzie, użyjemy siły. Ty zaś — mówił zwracając się do Dawida — nic na tem także nie stracisz, jeśli się ze mną pomieniasz na ubranie. Daleko ci będzie
Strona:PL Cooper - Sokole Oko.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.