i postępowali wolnym, uroczystym krokiem. Już byli daleko, gdy nagle uszu ich doleciał wrzask przeraźliwy. Unkas zrzucił z siebie skórę niedźwiedzią i pomknął szybko, myśliwiec podążył za nim. Zatrzymali się dopiero w małej kotlinie, ukrytej pomiędzy ogromnemi drzewami.
— Teraz mogą nas gonić, a nawet znaleźć — rzekł Sokole-Oko, wyciągając z dziupli drzewa dwie strzelby, z których jedną podał Unkasowi, drugą zarzucił na ramię, poczem obaj zapuścili się dalej w głąb lasu.
Huroni, którzy stali na straży przy więźniu, byli przekonani, że wielki czarownik w skórze niedźwiedziej chciał za pomocą swej czarnoksięskiej sztuki odebrać odwagę Unkasowi, aby się shańbił tchórzostwem przed śmiercią. Nie przeszkadzali mu więc wcale, a gdy odszedł, pozostawili więźnia działaniom czarów. Jeden z nich wszakże, ciekawszy spróbował zajrzeć szczeliną w drzwiach do chaty, gdzie zrazu niedużo obaczył, choć ogień płonął. Postać w ciemny kąt zasunięta mogła od biedy uchodzić za Mohikanina, a że nie był już dumnie wyprostowany, lecz dziwnie
Strona:PL Cooper - Sokole Oko.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.