Nie jestem ani esperantystą, ani też wyznawcą jakiegokolwiek innego języka międzynarodowego pomocniczego. Żadnego z nich nie znam tak dobrze, ażeby nim władać swobodnie. Rozumiem wprawdzie język Esperanto, czytam bez trudności wszelkie teksty w tym języku, a także rozumiem posługujących się nim, jako językiem rozmowy ustnej. Rozumiem też mniej lub więcej niektóre inne języki sztuczne, oczywiście z liczby najłatwiejszych.
W każdym razie nie jestem ani fanatykiem, ani nawet stronnikiem bezwzględnym żadnego języka sztucznego międzynarodowego. Jestem tylko krytykiem bezstronnym, chociaż, niestety, nie dostatecznie przygotowanym.
Przy tej sposobności uważam za konieczne sprostować to, co wydrukowałem w artykule „Zur Kritik der künstlichen Weltsprachen”[2] o ilości czasu, zużytego przeze mnie na poznanie języka Esperanto. Oto powiedziałem tam, że w ogólnej sumie zużyłem na ten cel dwa tygodnie przy 12–godzinnym dniu roboczym, czyli 12x14 = 168 godzin. Dałem w ten sposób broń do ręki Leskienowi, który miał wszelkie prawo do wyciągania stąd wniosków o wielkiej trudności tego języka (K. Brugmann i A. Leskien: „Zur Frage der Einführung einer künstlichen internationalen Hilfssprache” w „Indogermanische Forschungen”. XXII, str. 394. także osob. odb. Strassburg 1908). Tymczasem to moje obliczenie było skutkiem chwilowej bezmyślności i niezastanowienia się. Tyle bowiem mniej więcej czasu zużyłem wtedy na zapoznanie się z całą sprawą języków sztucznych międzynarodowych, a więc na czytanie dzieł