Przysiadłszy na zadach, Kazan i Szara Wilczyca poczęły teraz wyczekiwać.
Upłynęło pięć minut, dziesięć, piętnaście. Już się Szara Wilczyca zaniepokoiła. Na jej zew nie odpowiedziało jej wycie. Znów więc zawyła rozgłośnie i gdy Kazan dygotał w wyczekiwaniu, jęła się wsłuchiwać w nocną ciszę. Czemuż jej zgraja wilcza nie odpowiada, jak to jest we zwyczaju.
Niemal w tejże chwili jednak nozdrza się jej rozwarły szeroko. Owi nawoływani nadeszli.
Kazan dojrzał też jednocześnie, jak w świetle księżyca zarysował się jakiś cień u skraju polany. Wnet potem wypadł z mroku drugi, trzeci, czwarty i piąty i iść poczęły z pochylonemi ku ziemi łbami, węsząc za śladem krwi na śniegu.
Wówczas ku podziwowi Kazana Szara Wilczyca cofnęła się wstecz, położywszy uszy po sobie, wyszczerzyła kły i poczęła warczeć nienawistnie ku przybyszom.
Czemu? Dlaczegóż to przybierała pozycję obronną, skoro przecież miała przed sobą współbraci swych, których sama zwołała ku upolowanej zwierzynie?
Nie troszcząc się jednak o te jej przestrogi, ruszył Kazan lekkim krokiem, z podniesionym łbem, z nastroszoną na grzbiecie siercią ku przybyszom.
Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/147
Ta strona została przepisana.
Z MIŁOŚCI KU WILCZYCY