Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/160

Ta strona została przepisana.

psy uprzężne wysunęły się znacznie naprzód, starał się też je dopędzić w szalonym pościgu.
Po chwili uspokoił się nieco, zwolnił biegu, przeszedł w trucht, a następnie przystanął. O milę mniej więcej przed sobą widział gorejące ogniska, od których malowały się purpurą mroki nocne i łuny biły na niebo. Obejrzał się poza siebie, jakgdyby przypuszczając, że Szara Wilczyca pojawi się gdzieś w pobliżu. Wyczekał kilka chwil, poczem znów ruszył lekkim truchtem.
Niebawem natrafił na świeży ślad. Wleczono tędy przed paru dniami jednego z czterech upolowanych jeleni karibu, jakie się teraz właśnie piekły na rożnach. Za śladem tym pobiegł aż do drzew, okalających obszerną polanę, na której wznosiła się faktorja.
W ślepiach odbijały mu się teraz lśnienia płonących stosów. Dokoła nich przewijały się rozhukane wieńce tańczących.
Tanecznicy czynili wrażenie obłąkanych. Wrzask się szerzył piekielny. Basowy śpiew mężczyzn, przenikliwe piski kobiet i dzieci, tupot donośny i wybuchy śmiechu, rozżarte, wściekłe ujadanie setki psów — wszystko to zlewało się w jeden przepotężny szum, niby spienionej kaskady. Wrzask ten aż oszołomił Kazana. Jednocześnie jednak paliła go chęć przyłączenia się do owego szatańskiego koncertu. Przywarowawszy pod cieniem jodły, hamował jeszcze ów poryw, ale rozwartemi szeroko nozdrzami wciągał w siebie smakowite wonie dosmażających się właśnie pieczeni. Instynkt wilczej przezorności, jaki wszczepiła weń Szara Wilczyca, staczał nim bój ostatni.
Nagle taniec się urwał, śpiewy ucichły. Ludzie pochwyciwszy długie żerdzie, poczęli zdejmować z rożnów olbrzymie tusze jelenie i rzucili je, ociekające tłuszczem. na ziemię.