Milkły zwolna wrzaski i gasły ognie w oddali, gdy Kazan ruszył wraz Szarą Wilczycą ku północnemu zachodowi.
Polując i wypoczywając po drodze, oba stworzenia po kilkunastu dniach dotarły znów do moczarów, gdzie spędziły okres głodu przed napotkaniem psów bezpańskich.
Grunt tam wówczas był zmarznięty i przysypany śniegiem. Teraz na pogodnem niebie paliło się jasne słońce w promienistej chwale wiosny. Jak okiem sięgnąć, ostatnie lody pękały, śnieg tajał, zewsząd sączyły się bystre strumyczki wód wiosennych. Na każdym kroku czuło się ostatnie tchnienie zamierającej zimy, śród skał zarówno jak i pośród drzew; przecudne, zimne lśnienia zorzy północnej, rozkwitające na niebie przez tyle ubiegłych nocy, odpłynęły hen w dal, ku biegunowi, by opromieniać go bledniejącą coraz otęczą.
Lepkie pączki topól nabrzmiewały z dniem każdym, że lada chwila zdawały się popękać; w powietrzu unosiły się coraz mocniejsze wonie drzew balsamowych, jodeł i cedrów. Tam, gdzie przed sześciu tygodniami srożyły się głód i śmierć, Kazan i Szara Wilczyca wdychały teraz pełną piersią ożywcze zapachy ziemi, nasłuchiwały mocnego pulsowania odradzającego się życia.
Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/163
Ta strona została przepisana.
SYN KAZANA