niejszy kąt schroniska, powitała wracającego Kazana stłumionem warknięciem. Przystanął u wejścia z królikiem w pysku i nie wszedł do wnętrza.
Po kilku chwilach rzucił królika na ziemię i wpatrzył się w mrok, skąd go dochodził oddech Szarej Wilczycy. Wreszcie położył się wpoprzek przed wejściem do schroniska. Nie mógł jednak doleżeć na miejscu, wstał i ruszył przed siebie.
Powrócił dopiero za dnia. Jak niegdyś na Sun Rock‘u długo węszył u wejścia. Woń, jaka się unosiła w powietrzu, już dlań nie była zagadkową. Podszedł do Szarej Wilczycy, która już nie warknęła nań teraz. Obwąchał ją i pieszczotliwie polizał, ona zaś zaskowytała łagodnie. Wreszcie pyskiem namacał coś, co oddychało leciutko.
Dnia tego nie ruszył wcale na łowy. Wyciągnął się rozkosznie w słońcu, spuściwszy łeb ku ziemi i rozwarłszy szeroko pysk na znak ogromnego za dowolenia.
Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/170
Ta strona została przepisana.