wahał się jeszcze przez chwilę, poczem odważnie ruszył przed siebie.
Uszedłszy jakieś pięćdziesiąt jardów, posłyszał naraz w pobliżu łopot skrzydeł. Był to whiskey-jack: miał go tuż wprost przed sobą.
Ptak nie mógł latać. Powłóczył ciężko jednem ze skrzydeł, prawdopodobnie złamanem w bójce, stoczonej z jednym z malutkich drapieżników Wildu. Mimo to wydał się wilczkowi od pierwszego wejrzenia jedną z najbardziej przejmujących obawą, a jednocześnie najbardziej podniecających do walki istot w świecie.
Sierć mu się zjeżyła wzdłuż płowej pręgi na grzbiecie i ruszył ku ptakowi.
Whiskey-jack, dotąd dotrzymujący miejsca, jął się kulejąc cofać, spostrzegłszy, że Bari zbliżył się doń na odległość jakichś trzech stóp. Wilczek zaś, wyzbywszy się wahania, natarł teraz zapalczywie na rannego ptaka z ostrem, gniewnem „i-i-p“. Nastąpiła krótka, zapalczywa gonitwa, aż ostre ząbki wilczka zagłębiły się w pierze.
Ptak wówczas jął go kuć dziobem. Whiskey-jack jest bowiem postrachem drobnego ludu ptaszęcego. W okresie wysiadywania jajek morduje swym mocnym dziobem pisklęta wróbli, gnieżdżących się po krzakach, łosich ptaków, a nawet dzięciołów, których zowią skrzydlatymi kowalami puszczy.
Ptaszysko więc waliło wciąż wilczka w łeb. Bari jednak dość już był duży, by pragnął uchodzić z pola walki, a ból, jakim go przejmowały ciosy dzioba, sprawił jedynie, że tem mocniej zagłębił ząbki. Odnalazł niemi wreszcie mięso pod pierzem i aż warknął piskliwie z dziecinnej uciechy.
Opór whiskey-jacka zaczął od tej chwili słabnąć, wnet też ptak przestał stukać dziobem i rzucać się w uścisku. Bari rozluźnił ząbki i zlekka się
Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/178
Ta strona została przepisana.